W czasach, kiedy nie było Internetu, swoje negatywne uwagi na temat drugiego człowieka można było powiedzieć wprost, czyli na głos, albo zostawić je dla siebie. Wiele osób z tego właśnie powodu decydowało się milczeć.

Dużo trudniej powiedzieć coś niemiłego, kiedy wiadomo, kto jest autorem tych słów. Dzisiaj, dzięki nowym technologiom i Internetowi, można pozostać anonimowym (przynajmniej pozornie). Szczególnie często „mowa nienawiści” szerzy się w mediach społecznościowych, np. w komentarzach pod postami. Kiedy chce się kogoś skrytykować, ulżyć sobie (niszcząc humor drugiej osobie), bardzo łatwo napisać bolesne treści, nie ruszając się przy tym z własnej kanapy. A szkoda, być może, gdyby wiązało się to z większym wysiłkiem, ochota na obrażenie innych w sieci, od pomysłu do realizacji, zdążyłaby zniknąć.

Brak umiejętności radzenia sobie ze złością i frustracją w bardziej konstruktywny sposób może być powodem, dla którego ktoś wyładowuje swoje emocje w internecie. Często zdarza się, że hejterzy wybierają sobie za cel osoby publiczne, np. youtuberów, influencerów, sportowców itd. Brak bezpośredniego dostępu do emocji obrażanego często pozbawia osobę stosującą hejt przekonania, że robi coś złego, bolesnego i krzywdzącego. Zdarza się, że na pytanie: dlaczego obrażałaś/eś w sieci? – pada odpowiedź: bo myślałam/em, że to nic wielkiego i nikt z tego powodu nie cierpi. W internecie można stracić poczucie realności. Zapomina się, że po drugiej stronie jest prawdziwy człowiek, który czuje, myśli i przeżywa. Zapomina się również o tym, że za akty nienawiści w sieci można ponieść konsekwencje prawne, nie jest to zachowanie bezkarne.

Uważa się, że osoby, które dopuszczają się hejtu, często mają dużą potrzebę akceptacji społecznej – jeśli koledzy tak robią, to i ja będę. Czasem trudno jest się wyłamać. Postawienie granicy i nieuczestniczenie w danym działaniu dla wielu osób jest ogromnym wyzwaniem.